Friday, August 29, 2014

Uwazaj, kogos sie radzisz w temacie wakacji

Mozemy wyroznic nastepujace kategorie ludzi podrozujacych:
Golabki, Rekiny i Dulszczaki

Golabki Wolnosci i Pokoju
Ciezko na nich cos zarobic. Podrozuja za minimum, samowystarczalnie, skromnie i przygodowo. Rowerem, pieszo, publicznym transportem, zapakowani jak dromadery, sa malo wymagajacy, maja czas, otwarte oczy i najczesciej serca. Chetnie przyjma kazde zaproszenie na poczestunek. Rano zrobia sesje jogi, przy kawie w kawiarni posiedza 3 godziny, zeby pokorzystac z WI-Fi i pogadac z lokalsami, a wieczorem poplywaja nago na odludnej plazy i zrobia sobie piknik z winem, chlebem i tunczykiem z puszki i jest ok. Wegetarianie, hipsterzy, studenci, ludzie alternatywni, kontestatorzy, zieloni, buddysci, pacyfisci, a czasem po prostu podstarzali harcerze lub ucywilizowani nieco anarchisci. Przedstawiciele wolnych zawodow, aktywni i zywotni emeryci cieszacy sie wolnoscia.
Poznalam Meksykanina, ktory robi rok Eurotrip po porzuceniu pracy w korporacji w swoim kraju, goscilam na kolacji joginke z swym facetem, podrozujacych przez swiat na rowerach, krzepcy emerytowani Kanadyjczycy uciekajacy przed zima na poludnie Europy obgadywali ze mna rowerowe mozliwosci na Krecie, gdzies jeszcze po drodze napatoczyli sie polscy artysci z Londynu, w kolorowych pampasach, podrozujacy autobusami z dwojka malych dzieci i z plecakami. Wszyscy ci ludzie sa w tej podrozy autentyczni. Podrozuja skromnie, bo musza albo tak wlasnie lubia a do przehandlowania z lokalsami i innymi podroznikami oferuja swoj czas, ciekawe opowieci i dobre emocje, czasem moze ich wrecz poniesc. Niosa dobre nowiny, wzbogacaja swiatopoglady i znienacka banalna pogawedka z nimi  przy piwie moze sie zamienic w egzystencjalna refleksje, poruszajaca opowiesc, naukowe dywagacje. To od Golabkow mozna sie dowiedziec o teoriach spiskowych, o NWO, o wszelkich najnowszych New Age'owych trendach, nurtach w psychologii, a wiekszosc z nich wyraznie mowi, ze chce zyc poza systemem, poza korporacjami, kredytami, z dala od wszystkiego, co zniewala czlowieka i odwraca jego uwage od  Piekna, Wolnosci i Istoty Swiata.

Rekiny Glamour
Rekiny - wprost przeciwnie, nie odwracaja sie od przyziemnych przyjemnosci, draza i wyciskaja z nowoczesnosci, ile sie da. Placa, wiec wymagaja. A zarowo wymagac jak i zaplacic moga naprawde sporo. Chca wydac kase i plawic sie w przyjemnosciach, ktore mozna za kapuche nabyc. Fikusne drinki na brzegu basenu, prywatne rejsy, ekskluzywne wille, serwis musi byc na najwyzszym poziomie, tak samo jak i komfort. Piekna, elegancka kobieta zalila mi sie w samolocie, ze w okolicy gdzie spedzala urlop malo bylo ekskluzywnych sklepow, za malo. Kupowala, bo zawsze tak robi,  zamiast magnesu na lodowke woli nowy naszyjnik ub zegarek, lubi poszalec na wakacjach, inwestowala w wycieczki, rejsy, a pomimo opcji all in w kurorcie, jezdzila sobie taksowkami do roznych restauracji w okolicy odkrywac nowe smaki i gdyby mogla, upuscilaby jeszcze wiecej kasy. To Rekiny napedzaja lokalna gospodarke. Sa wsrod nich dyrektorzy i panie prezes, finansisci, managerowie, przedstawiciele wolnych zawodow, ktorzy lubia wydawac kase, jacys prawnicy, lekarze, inzynierowie, hedonisci, te wszystkie dzieci Wolnego Rynku i Konsumpcji, ktorzy maja malo czasu na codzien, a duzo pracy, w czasie urlopu pragna uzyc zycia i zrekompensowac sobie miliony wypracowanych roboczogodzin i stresu. Wymagaja, podnosza standardy, zmuszaja lokalnych uslugodawcow do konkurowanie ze soba i windowania jakosci uslug, bo Rekiny nie podaza ani w strone zachodzacego slonca, jak Golabki, ani tam gdzie okazyjnie, czy promocyjnie. Dla Rekinow czas to pieniadz, wiec wola trwonic to, czego maja pod dostatkiem - pieniedzy, a czas wykorzystuja do maksimum. Rekin jest w tym autentyczny, zasady postepowania z Rekinem sa jasne, a poprzeczka ustawiona wysoko. Rekiny kochaja luksusy, bo zazwyczaj ciezko na nie pracuja. I nie mam tu na mysli bananowej mlodziezy i japiszonow rozbijajacych sie za kase rodzicow. Rekiny nie zdaja sie na przypadek, na "a, sie zobaczy", nawet czas na nic-nie-robienie jest dokladnie zaplanowany. Rekiny zadowolone z otrzymanych uslug potrafia nagrodzic sowitym tipem.

Jest tez trzeci typ, Dulszczak.
Dulszczaki brzydza sie spaniem w namiocie, ale narzekaja na swoj bezgwiazdkowy hotel, ze  jest taki obskurny i bez ladnych widokow, a meble totalnie passe i ze na ich dzialce jest juz lepiej. Jesli napotkasz ludzi robiacych sobie sesje fotograficzne przed ekskluzywnym hotelem, do ktorego jednak nie wchodza - wiedz, ze to Dulszczaki pracuja nad PR, by po powrocie pochwalic sie swoja boska miejscowka. W ksiegarni beda probowali wytezyc swoja malo-fotograficzna pamiec, przegladajac przewodniki i mapy, by nie musiec ich kupowac. Mysla, by troche pozwiedzac (w koncu cos zapamietali z przegladanych mapek), ale nie wynajma taksowki ani auta z wypozyczalni, bo za drogo, korzystanie z publicznego transportu jest meczace, a na skuterze za bardzo wieje i moze byc niebezpiecznie. Za to po urlopie opowiedza sasiadom, jak to nie bylo co robic na tym urlopie, nic do zwiedzania!
Pewien napotkany "Czlowiek Sukcesu" zapomnial swoich Ray Banow w poprzedniej podrozy, bo wlasnie wrocil z jakichs Seszeli, Dubajow czy innych rajow i pytal gdzie w okolicy moze kupic dobre przeciwsloneczne szkla. Pol godziny pozniej spotkalam go w sklepie z suwenirami, gdzie pokazywal ekspedientce ryse na szkle jakichs okularowych podrobek i probowal cos utargowac z ceny na metce: 7 Euro.
W punktach informacji Dulszczaki rozpytuja o lokalne atrakcje i wydarzenia. Kiedy dowiaduja sie, ze w tej i w tej restauracji na plazy bedzie wieczorem muzyka na zywo, strasznie ucieszeni ida tam wieczorem. Z kanapkami i wlasnym winem siadaja pod plotem, za rogiem, 2 m od taverny, sluchaja muzyki, klaszcza i sacza wlasne winko. U organizatora koncertu nie zostawia ani pol Euro, muzykom nie wrzuca ani jednego Euro napiwku po koncercie, za to zostawia po sobie smieci i pety na plazy, a rodzinie i znajomym opowiedza po powrocie, jaka to uboga oferta kulturalna, nie stac tych lokalsow, by zapewnic turystom jakies atrakcje.
W koncu ida raz do knajpy. Zajmuja znakomity stolik, wypytuja kelnera o lokalne smakolyki, czasem nawet chca obejrzec w kuchni skarby morza w procesie przygotowan, zastanawiaja sie, grymasza, az w koncu nie mogac dojsc do kompromisu, zamawiaja talerz frytek i dwa piwa. Kiedy prosza o dokladke darmowego chleba, by wyczyscic nim resztki keczupu i majonezu z talerza, kelner zaciska zeby i przynosi. Po godzinie albo nawet i dwoch czas na rachunek: 8,50 Euro. Kiedy Dulszczaki czekaja na reszte z 10 Euro, kelner juz nie sili sie na najdrobniejsza uprzejmosc. Dulszczaki po powrocie do kraju opowiedza w pracy, z jaka to chamska i prostacka obsluga zetkneli sie w czasie wakacji, az im sie zupelnie knajp odechcialo. No i wogle.

Nie ma nic zlego w skromnych wakacjach, nie ma tez nic zlego w szastaniu kasa, ale dulszczyzna, pozoranctwo, wygorowane wymagania, kiedy samemu sie z siebie nic nie daje - sa trudne do zaakceptowania i jakos nadzwyczaj niestety popularne. Wakacje jako sposob na dowartosciowanie sie. A przeciez takim nic nie pomoze.

Wednesday, August 27, 2014

przypaly zdarzaja sie wszedzie na swiecie c.d.


Ludzie sa, jacy sa. Jestem pozytywnie nastawiona do swiata, 
generalizuje i subiektywizuje, wiec rysowany przeze mnie obraz jawi sie w jasnych barwach. 
Ale hola, hola, niektore przypaly klada sie glebokim cieniem na grecka sielanke. 

Wycyckanie naiwniakow
Mozesz byc naprawde sprytna i obrotna osoba, podrozujesz po wyspie samopas, przygladasz sie z bliska kretenskiemu zyciu w uroczych zadupiach, a czy wiesz, ze oni przygladaja sie tobie? Idziesz na przystanek autobusowy w malenkiej wiosce, znajdujesz! A tam szukasz rozkladu bo cos pamietalas/es, ze autobus powinien byc kolo 15:00 - 15:30, ale nie ma!.. Podchodzi mily starszy pan, pyta lamana angielszczyzna dokad jedziesz, czy czekasz na autobus, odpowiedasz, ze jedziesz do A i tak, czekasz teraz na ten autobus, a pan zalamuje rece, wznosi oczy do nieba i oznajmia, ze ojej, teraz nowy rozklad, wakacje, ostatni odjechal 14:30, tobie usuwa sie grunt spod nog, bo plan/lot/nocleg, a pan mowi, ze ma taxi i moze pomoc. Wiadomo - wskakujesz, jedziesz, taki fuks!  
I nie wiesz, ze kilka dni wczesniej ten mily dziadek zerwal nowy rozklad jazdy, nie dowiesz sie juz, ze oprocz 14:30, autobus przyjezdza rowniez o 16:30, wlasnie dlatego, ze to wakacje i sezon turystyczny. 
A dziadek cycka tak kazdego podroznika: zrywa nowe rozklady jazdy, albo podaje zle godziny autobusow, np. ze ostatni jedzie o 17:00, a odjechal o 16:30 i wtedy ludzie juz nie maja naprawde innego wyboru. 
Moze to jedyna jego metoda dorobic do emerytury, o ile ma jakas, ale i tak - czy to jest ok? Dla mnie przypal. 

poczestunek

- Kasia, Kasia chcesz winogrono?
- Nie, nie dziekuje bardzo. 
- Ale czekaj, ja mam duzo, czekaj, jedno ci dam, jedna taka czesc.

- Patrz - jakie duze, jeden kilo!
- Duze, rzeczywiscie, dziekuje. To twoje? Z domu? 
- Tak! Eeee, to znaczy... w sumie to od sasiada, ale to prawie to samo. 

przypaly zdarzaja sie wszedzie na swiecie


Ludzie sa, jacy sa. Jestem pozytywnie nastawiona do swiata, 
generalizuje i subiektywizuje, wiec rysowany przeze mnie obraz jawi sie w jasnych barwach. 
Ale hola, hola, niektore przypaly klada sie glebokim cieniem na grecka sielanke. Ponizej tylko kilka obserwacji

Przepisy i urzedy, czyli swiat metafor, inspiracji i swawolnych interpretacji
Prosta sprawa do zalatwienia w urzedzie? Zalezy na kogo sie trafi. Zalezy na ile kompetentna, rzeczowa i rzetelna bedzie dana osoba za biurkiem i na ile bedzie sie jej chcialo. 
Skads to znamy, hm? 
Pewien podroznik opowiedzial mi, jak przyplynal jachtem do malej, kretenskiej mariny i poszedl do siedziby policji portowej uiscic stosowna oplate, tak jak to czynil w Turcji, Wloszech itd. A tam pani oficer wyjasnila mu, ze musi z tym i tym drukiem udac sie na druga strone wyspy, 70 km dalej, do siedziby gminy by zaplacic. Facet odwrocil sie na piecie i wrocil wieczorem, na druga zmiane. Nowy urzednik z usmiechem pobral oplate, pokwitowal i pozyczyl milego pobytu (cumowania?), wszystko w 3 minuty, bez zajakniecia. 

Thursday, August 7, 2014

specyfika pracy na Krecie - kilka uwag

Znajomy przyjezdza na Krete popracowac kilka miesiecy. Nie byl wczesniej w Grecji, jedyne doswiadczenia z pracy na poludniu Europy ma z Majorki. Poza tym - polnocna Europa, wiec wiadomo - inny klimat, inne zasady. Wypytywal mnie napredce o rozmaitosci, pomyslalam, ze trzeba jakos podsumowac, moze jeszcze komus sie przyda. 

Pogoda
Wiadomo - goraco, warto wykorzystac sjeste na zimny prysznic i drzemke. Nie ma sensu specjalnie pracowac nad  opalenizna, samo przyjdzie, a wylegiwanie sie obecnie na plazy jest wyczerpujace. Pic duzo wody. Kremy z filtrami to nie metroseksualna fanaberia, naprawde warto. 

Legalizacja pracy:
Nie oplaca sie pracowac na czarno. Odkad jestesmy w UE, a Grecy odkryli, ze mandaty za nielegalnych pracownikow sa doskonalym sposobem na latanie dziury budzetowej, jest powszechna procedura podpisywanie umow i rejestrowanie tymczasowych pracownikow w lokalnych oddzialach IKA (cos jak nasz ZUS). 
Jesli pracodawca nie zatrudnia pracownika oficjalnie, igra z ogniem (mandaty to stawki 10-12 tys. Euro), a w branzy hotelarskiej i gastronomicznej naprawde trudno uniknac anonimowych kontrolerow udajacych klientow i gosci. Dlatego jesli ktos ma pracowac w branzy turystycznej, a nie ma propozycji podpisania papieru i legalizacji - uwaga, czerwona lampka! Wowczas trzeba dokladnie sprawdzic charakter pracy (bo moze chodzi raczej np. o prace na roli...) 

Grecki szef 
Tu nie mam osobistego doswiadczenia. Z obserwacji i rozmow wiem, ze Grek potrafi byc bardzo wymagajacy, praca po 12-16g/dobe to norma, z przerwa na sjeste w ciagu dnia. Nie ma obligatoryjnych wolnych weekendow, czy jakichs swiat. Turystyka to full time od kw/maj do pazdziernika. Kwestia wolnego dnia w tyg - do dogadania, ale jakos im nie lezy zbytnio. Sama znam Grekow, ktorzy prowadzac wlasne biznesy, nie maja naprawde ani jednego dnia wolnego w sezonie, bo bycza sie i relaksuja w czasie zimy. No, chyba, ze powazny wypadek albo pogrzeb. Kilka zimowych miesiecy sie tu obija, w sezonie - pracuje sie pelna para - takie sa realia. 

Praca z Grekami
Grecy sa generalnie serdeczni, ciekawscy, czesto roztrzepani, ale potrafia byc pomocni i sa diabelnie honorowi i dumni. Jak wszedzie na swiecie - sa i porzadni, ciezko pracujacy, swietni ludzie i sa leniwe marudy, psuje, leserzy. 
By uniknac wszelkich nieporozumien jezykowych i sytuacyjnych, stosuje sie do zasady: Nie kombinuj z Grekiem,  nie cwaniacz, nie kozacz. Popros o pomoc, zapytaj piec razy, prosto, uczciwie, z szacunkiem, ale zarazem konkretnie, nie dajac sobie wejsc na glowe. 

Jak napisalam, Grecy sa honorowi i wyczuleni na kretactwo i na traktowanie z gory. 
Najgorsze, co mozna zrobic, to oszukac, oklamac, zrobic zamach (np. obrazic mamusie) na rodzine. Tracisz wiarygodnosc i szacunek Greka bezpowrotnie. A szacunek i dobre imie sa niezbedne do zycia w greckich spolecznosciach, do dobrej koegzystencji i podtrzymywania przyjazni. To, ze mowia nieraz po angielsku slabo albo ze smiesznym akcentem, czy usmiechaja sie nadmiernie grzecznie i przyjaznie, bo tego wymaga biznesowa kurtuazja, nie oznacza, ze mozna ich traktowac z wyzszoscia, poblazliwie i z pogarda. A zdarza sie czesto wsrod "dystyngowanych"  gosci z Polnocy - gwizdy w restauracji na kelnera, klasniecia, ten mentorski,  pogardliwy, "wyzszy" ton... O ile nie zostanie przekroczona granica, Grek przyjmie to na klate, skwituje nadal grzecznym usmiechem, ale swoje pomysli i sorry, poza praca, nie ma co liczyc na jego uprzejmosc czy pomoc w razie "w". Tylko czy te zasady poszanowania innych nie stosuja sie ogolnie??.. No przeciez. 

Jakis turysta byl zaskoczony obrazona mina Greka, kiedy dal mu napiwek - facet zabladzil, zapytal o droge, Grek pokazal mu w ktora strone ma jechac, turysta w podziece wciska mu 1 Euro, a ten sie krzywi. Turysta myslal, ze ucieszy miejscowego, bo tu kryzys i oni tacy biedni, ale tak naprawde to go urazil. 

Zaskoczyc tez moze ich mimika i dynamika wypowiedzi  - czasem cos brzmi jak awantura, rzucanie klatw na cale pokolenia rodziny, ze juz, zaraz pojdzie na noze, a tymczasem to przyjacielka wymiana ploteczek miedzy greckimi macho. 

Grecy mowia siga-siga (powoli powoli) i jestesmy elastyczni
Nie ma co panikowac, powoli sie ogarnie, jak nie dzis, to jutro, jestesmy elastyczni. 
Do ktorej jest otwarty pana sklep? A, jak sa klienci - to do oporu, jak dlugo trzeba, jestem elastyczny. Jak wyslesz do Greka np. jakiegos biznesowego maila, a on nie zna odpowiedzi od razu, to po prostu nie odpisze. Nie da odpowiedzi, ze np. Dzieki za zapytanie, sprawdze,  za 3 dni bedziesz miec odpowiedz
Trzeba mu za jakis czas przypomniec, wtedy okazuje sie, ze wszystko wie, wszystko zalatwione, zapomnial odpisac, a ty juz od tygodnia rwales sobie wlosy z glowy. 
Jesli chodzi o przepisy, zasady i kodeksy, to Grecy tez sa dosc elastyczni i charakteryzuja sie zaskakujaca pomyslowoscia w ich interpetacji, naginaniu, czy omijaniu (by jak najprosciej do celu). Mam wrazenie, ze przepisy sobie a Grecy sobie, kierujac sie glownie zasadami: 
  • na chlopski rozum
  • na zdrowy rozsadek
  • na wariata
  • a czemu by nie
  • a moze sie da
  • a zobaczymy, co wyjdzie
  • jak sie nie da, jak sie da (brzmi swojsko, hm?)

Grecy sa tez elastyczni w pracy z roznymi nacjami. Jednych lubia szczerze i z glebi serca, innych - no coz, podejmuja z profesjonalnym customer service i tyle.

Praca z Niemcami i innymi niemieckojezycznymi nacjami
Mlodzi Niemcy, ktorzy  wiele podrozuja, mowia dobrze po angielsku i bardziej "miekko": jako, ze ty, wy i panstwo - to zawsze you, wiec wplataja grzecznosciowe zwroty typu: would you , could you, please, etc. Starsi, czy mniej doswiadczeni jezykowo Niemcy i wszyscy inni niemieckojezyczni, pozbawieni niemieckiej formy Sie, wala po prostu z jej pominieciem, co np. Anglicy odbieraja jako twardy, zbyt bezposredni, nieraz nawet obcesowy czy arogancki ton. 
Odkrylam z zaskoczeniem, jaka potrafi byc roznica charakteru tej samej wypowiedzi tego samego Niemca po niemiecku i po angielsku. Po niemiecku brzmi elegancko i grzecznie, ale to samo po angielsku, potrafi byc prostackie, toporne czy roszczeniowe. Anglicy duzo "zalatwiaja" tonem wypowiedzi, by bylo jasne, czy to grzeczna prosba, konkretna prosba, czy ostry imperatyw, Niemcy - wyrazaja to slownictwem i precyzyjnie dobrana forma poszczegolnych wyrazow. 
Warto wiec pamietac, ze czasem nawet w blahej rozmowie z Niemcem po angielsku mozna sie poczuc potraktowanym obcesowo, czy z "gory" a prosba - moze wydac sie roszczeniwa, choc wcale naprawde nie bylo to intencja rozmowcy, a wynika jedynie z "kanciastosci" jego jezyka angielskiego. 

Zasady i reguly - najwazniejsze! 
Niemcy potrafia byc upierdliwymi goscmi i klientami. Wymagaja, oczekuja. Ale sa tez zdyscyplinowani i slowni. Godzina spotkania, data, zobowiazania - wszystko wg planu od a do b i jest swiete! Niemcy kochaja Ordnung, przejrzysta planowosc i jasne reguly. 
Dasz im jasne reguly - beda ich przestrzegac. Ale jesli sam cos pomotasz, dasz im nie, to co zamowili, wprowadzisz w blad.... uuuu! Ordnung zachwiany, bedzie zadyma! 
Powiedz Niemcowi od razu, ze cos jest nie tak,  ze sa takie i takie opcje i nic innego. Jesli powiesz mu o problemie po czasie, gdy juz za pozno na ratowanie sytuacji, albo ze moze, prawdopodobnie, postarasz sie, tak, tak, pokombinujesz - a nic z tego nie wyjdzie - to jest niemile dla niemieckiego ucha, nie bedzie wiedziec, jak ma sie ustosunkowac, bedzie niezadowolenie. 

A, i raczej staraj sie nie zartowac z niemieckiego poczucia humoru ani na sile go rozumiec :)

Anglicy
W kontaktach sa mili i grzeczni, nieraz kurtuazyjni az do przesady i z nimi jak najbardziej mozna dobrze pozartowac. Do obslugi Anglika nie znalazlam potrzeby tworzenia jakiejs instrukcji czy teorii. 

Z Rosjanami nie bedziesz miec do czynienia, wiec nie poruszam tego tematu. Sama mam wybiorcze doswiadczenia i ... bardzo dobre. Ale to indywidualne przypadki. Przy masowej turystyce tej nacji bywa roznie, stereotypy nie biora sie z kosmosu. 



















Monday, August 4, 2014

przypadek Amber

Amber poznalam w zeszlym roku. To byl jej trzeci sezon pracy w gastronomii na Krecie. Miala 22 lata. Czasem siedzialysmy wieczorem na winku i gadalysmy o zyciu. Byl taki wieczor, gdy pragnienie gasilysmy zimnymi browarami a na drugim brzegu zatoki plonely wzgorza. Obserwowalysmy jak zapada zmierzch, znika dym, a ogien podpala na pomaranczowo linie horyzontu.
Amber opowiedziala mi o swoim zyciu. Ta zielonooka, posagowa Slowianka, o buzi dziecka, z blond wlosami do pasa, zgrabna i ujmujaca moglaby by byc gwazda, lamaczka serc, krolowa zycia. Zamiast tego jest w niej cos peknietego, uszkodzonego, jakas czarna dziura, przez ktora zbacza z kursu, ktora sprawia, ze dokonuje zlych wyborow, zadaje sie z nieodpowiednimi facetami, ma pecha, rzuca sie na oslep na zbyt plytka wode, a na glebokiej chwyci sie predzej brzytwy niz tratwy.
Matka Amber zmarla gdy ta miala 14 lat. Zostala na gospodarstwie sama z ojcem i trojka starszych braci. Codziennie przed szkola musiala wstawac o 04:30 by szykowac facetom jedzenie i pomagac na roli. Po paru latach ojciec ponownie sie ozenil, byly jakies hocki klocki z macocha, ale w miare sie poukladalo. Amber za wszelka cene starala sie prysnac z gniazda. Przez jakas agencje znalazla sezonowa prace na Krecie cztery lata temu, miala wowczas 19 lat.
Ciezka praca, imprezy po pracy, wesole towarzystwo. Jak zawiazala sie z chlopakiem, to z najwiekszym hulaka w miasteczku. Jak szla na browara, to wracala do hotelu nad ranem, widywalam ja nieraz bladym switem w czasie porannego spaceru z psem, gdy Amber na autopilocie pokonywala zakrety. Szara cera, tluste wlosy, zaniedbane stopy, wieczny pol-kac,  melanz na calego.
Jak chciala zmienic prace, to zlozyla wypowiedzenie smsem wieczorem i z nowo poznanym facetem prysnela w zeszlym roku pod koniec sezonu do Niemiec.
Myslalam o niej nieraz, trzymalam za nia kciuki.

Spotkalam ja dzis. Znow jest na Krecie. Tym razem tylko na wakacje. W Niemczech nie zagrzala dlugo miejsca. Wrocila do siebie, poszukala jakiejs niewdziecznej roboty w call center, byleby wyrwac sie ze wsi. Nadal super zgrabna, nadal dlugie blond wlosy, choc na twarzy widac przejscia. Problem z zebami, nos jakby nosil slady zlamania, ten kontrast, ktory jest natchnieniem dla pisarzy.  Zestawiaja slodka buzie dziecka z glebokim, przejmujacym, posepnym spojrzeniem, ktore do niej wcale nie pasuje. 

Amber nie jest jedyna osoba, jaka znam z defektem autodestrukcji. Skad sie bierze w niektorych ten slepy ped w pulapke, na mielizne?

Wymienilysmy sie z Amber numerami, moze bedzie okazja znow pogadac przy winku.


turystyka inwidualna vs biura podrozy


-Dzien dobry, kawa dla pana?
-Taaak, kawa z mlekiem i cukrem.
po chwili:
-Prosze bardzo, kawa. O! widze, ze prowadzi pan dziennik podrozy..
-Nie do konca. To moj notes, w ktorym notuje wszystkie problemy i niedociagniecia w hotelu i obsludze. Wie pani, zawsze sie cos znajdzie, warto sobie zanotowac, potem w biurze podrozy zawsze moge wynegocjowac jakis zwrot. Kiedys to byl taki syf, tyle zazalen nazbieralem, ze zwrocili mi 100% kosztow. I widzi pani -  mialem wakacje za darmo!

Czy bycie za siebie odpowiedzialnym w 100% redukuje ilosc mozliwych rozczarowan? 
Na to wyglada, gdy obserwuje turystow. Indywidualni podroznicy narzekaja mniej i sa bardziej usatysfakcjonowani niz turysci, ktorzy zakupili gotowe pakiety wycieczkowe w biurach. Tylko czy na pewno biura podrozy sa winne ubytkom w ogolnej satysfakcji na miejscu pobytu?? 
Najlatwiej zdac sie na kogos, odpuscic, oddac swoj los w czyjes rece, a potem ewentualna wine i rozczarowanie zwalic na druga osobe. Albo ponarzekac dla zasady - na kogos latwiej, niz na siebie. 
...
Mozna i tak. Jechac, by byc odkrywca i tropicielem problemow. 
By kolekcjonowac pieczolowicie i konsekwentnie wszystkie wtopy, wpadki, niedociagniecia, niczym najrzadsze okazy fauny i flory.  

Sunday, August 3, 2014

Po co do restauracji?

Fish Taverna Patrelantonis, Marathi, Chania, Crete
Jaki jest najwiekszy koszmar restauratora?
Wegetarianski gosc, ktory unika glutenu i nabialu oraz stara sie dbac o linie.
To ja.

Nie przepadam za lataniem po knajpach, bo a)lubie  b)wole  c)umiem gotowac w domu, po swojemu.
Unikam tlustych, macznych dan, ciezkich sosow, nie jem miesa (tylko ryby i owoce morza) i nie przekonuja mnie syte, porzadne porcje, bo nie jestem w stanie na raz pochlonac wiekszej ilosci zarcia.
Szkoda mi isc do restauracji i wydawac kase na mrozone filety i jakies mieszanki, bo dobrze juz wiem, co jest sezonowe i swieze, prosto z Morza Libijskiego, a co sama moge sobie kupic mrozonego w markecie za kilka Euro i pobawic sie w domu. Spaghetti frutti di mare? Na pewno bedzie ok, ale napychanie sie najtanszym (najczesciej) makaronem z (najczesciej) mrozonkami  - w Grecji! - no raczej jest bez sensu. *Chyba, ze makaron robiony w knajpie, a frutti di mare swieze. Inaczej - cos takiego mozna przygotowac sobie w domu. Warto natomiast skusic sie na talerz grillowanych swiezutkich szprotek albo nieco wiekszych, rozowiutkich red barbs, zwanych tu barbounia. Grecy sie nimi zajadaja i powtarzaja, ze to jedne ze zdrowszych ryb, pokropione cytryna zostaja pochloniete w calosci. Albo osmiornice, albo kalmary. Albo szukac i rozpytywac o prawidziwa dobra rybna knajpe i tam poszalec. Oj, wtedy mi nie szkoda kasy, ani ani. Danie, o ktorym napisze za chwile bylo warte kazdego centa. A ja znalazlam swoj kawalek raju.

Nigdy nie zapomne obiadu w restauracji w Bremerhaven, w Niemczech, w najwiekszym osrodku przetworstwa rybnego w D. Cieszylam sie jak dzieciak na Gwiazdke, ryby  i inne cuda z Morza Polnocnego! U samego zrodla! Zaproszeni na obiad poszlismy do jednej z kilku eleganckich portowych restauracji rybnych. Ciezko bylo mi sie rozeznac w menu, ot biore lokalny specjal z pieczonymi ziemniakami. Ryba byla nie za wielka, ale calkiem smaczna, ale poza tym? Jeden biedny lisc salaty dekorowal talerz, a ziemniaki okazaly sie smazone na jakims smalcu ... ze skwarkami!! Pozostali zamowili inna opcje, na talerzach wjechal kawalek salaty-singielki, frytki i ... panierowany filet z jakims beznadziejnym sosem musztardowo-majonezowym. To byl moj prywatny, ostateczny rozwod z niemiecka kuchnia, czara pogardy dla braku wyrafinowania, wyobrazni i smaku przelala sie tego dnia. Bylam zaproszona, wiec nie moglam zwrocic ot tak talerza do kuchni, (zostal zabrany z nieszczesnymi tlustymi pyrami ze skwarkami), w duszy sobie wyobrazalam mozliwe dania w eleganckiej portowej restauracji, gdzie tysiace ludzi codziennie przeladowuja i przetwarzaja swieze ryby,  a tu mi serwuja jakies panierowane wyfiletowane szity! I te skwarki.. Zenada i masakra. Oczekiwalam jakichs pieczonych, grillowanych, zapiekanych w folii, pergaminie, faszerowanych ziolami  ryb "w oryginalnych kawalkach". Prostych, swiezych, delikatnych. Spodziewalam sie, ze w takim miejscu moge zjesc to, czego normalnie u siebie, czy domu mi nie dane. Coz. Rozczarowanie. Ale nie odzywalam sie rowniez dlatego, ze moi niemieccy towarzysze, ktorzy mnie zaprosili, byli jak najbardziej usatysfakcjonowani, szamali swe panierki z apetytem.
Czulam sie nabita w butelke tak samo,  jak czulby sie  gosc  restaruacji Lesna Mysliwska (nie wiem, czy taka istnieje, wlasnie ja zmyslilam), ktoremu by podano de volaille'a z brojlera z dyskontu nadziewanego hodowlanymi pieczarkami.

Bo to jest zasada, ktora sie kieruje, jesli ide gdzies cos pokosztowac poza domem. (Chyba ze ide do zaprzyjaznionej taverny czy greckiego "fast fooda" na proste, tanie i sprawdzone dania, kiedy po prostu nie chce mi sie gotowac w domu). Do restauracji ide jesc to, czego nie umiem zrobic sobie sama, do czego nie mam skladnikow, wiedzy, czasu, miesjca. Ide po cos wyjatkowego. Tak z moim lubym trafilismy do rybnej taverny w Marathi kolo Chani. Lista ryb w menu byla dluga, przy kazdej opcji dopisek fresh albo frozen, a grecki kelner ledwo mowil po angielsku - znak, ze trafilismy w dobre miejsce. Ale jeszcze tak asekuracyjnie wybralismy dania z bezpiecznej, sredniej cenowej polki. Kochanie zamowilo sobie seabrass, ja - cos zupelnie nowego - fricassee. Tu dokladniejszy opis jak francuski typ przyrzadzania miesa wyewoluowal w Grecji w typ potrawy, do ktorego zalicza sie tez dania rybne.  Dostalismy nasze talerze.
Fish Taverna Patrelantonis, Marathi, Chania, Crete
Na jego - wyfiletowana, nadziewana ziolami ryba w calosci, podana na duszonej zieleninie (cos jak szpinak i jego kuzyni, specjaly kretenskich gor i ogrodow).

Ja dostalam kawaly duszonej ryby w podobnej zieleninie, pachnacej koperkiem i cytryna. Ryba smakowala jak kurczakowy rekin (sic!), ale w zasadzie ciezko mi porownac, bo niczego podobnego do tej pory nie jadlam.
Fish Taverna Patrelantonis, Marathi, Chania, Crete
Nowy, mowiacy juz lepiej po angielsku kelner machnal reka, probujac opisac rybe i odpowiedziec na moje pytania, usmiechnal sie i po prostu zaprosil mnie do kuchni.
Czysta przestrzen, praca wre, a w lodowkach, na lodowych kolderkach podzielone w szufladach rozne garunki ryb, swieze, z blyskiem w oku i bardzo delikatnym morskim zapachem. Wszystko mi pokazal i opisal,  bo kelner okazal sie (wspol?)wlascicielem, ktory sam przyjmuje dostawy i wie jak kazdy kawalek wyglada, co, jak i skad. Moja danie kosztowalo 14 Euro. Bez ziemnakow, makaronu, ryzu. Za sama rybe i zielenine to duzo? Pomyslmy: rzecz byla spora i idealnie swieza, znakomicie zrobiona, sama bym kilkunastokilogramowej ryby ani nie zlowila, ani nie obrobila. W domu nie mam szans na takie danie.  Zieleniny tez wymagaja czasu i zabawy, by je tak udusic i doprawic.
To bylo totalnie w moim stylu. Danie proste, ale wymagajace umiejetnosci. Bez zapychaczy w postaci zbednych weglowodanow, bez dekoracji, obronilo sie samo. A kochanie na koniec sprezentowalo wlascicielom komplement, co do ktorego bylismy oboje zgodni, ze to byly jak dotad najlepiej zrobione ryby jakie jedlismy na Krecie w przeciagu ostatnich niemal 2 lat.
Taka plaza w Marathi!!!