To jedna z kulturowych różnic, z którymi mozna się spotkać na Krecie: jak wygląda dzieciństwo w takich miasteczkach jak Agia Galini, o czym rzadko kiedy najstarsi turyści pamiętają, jak to bywało u nich, za ich szczenięcych czasów. Tutaj, w mieścinach, gdzie wszyscy się znają, dzieciaki nadal szwendają się wolno, swobodnie i wszędzie. Rzadko kiedy zobaczymy opiekuna-helikoptera, bo małego Kostasa czy Marię znają i doglądają wszyscy członkowie społeczności. To, że za greckim maluchem nie zawsze biegnie rodzic, nie znaczy, że dzieciak jest zaniedbany. Kilka par oczu zawsze patrzy. Na ciebie też ;)
Kiedy z córeczką chodzę do zaprzyjaźnionej taverny, gdzie mała ma przyjaciół, pieska pudelka do zabawy i gdzie zna każdy kąt, a ja wiem, że jest ok, to ciagle ktoś chce mi ją ratować i niczym zbłąkaną owieczkę przyprowadzać do mamy.
Dzieciak stoi, stuka kamyszkiem w płot i obserwuje przechodniów, ja mam wreszcie chwilę, by poluzować pępowinę i posiedzieć na tyłku, a życzliwi turyści, nie widząc matki pochylonej nad dzieckiem, natychmiast chcą jej szukać, by dostarczyć zgubę. I straszą mi dzieciaka:
Ojej! Ty tu taka sama?
Zgubiłaś się?
Gdzie mama?
Nosz kurde!.. i mała wystraszona, czego od niej chcą, zaraz z płaczem leci do mnie.
Trochę mnie ta troska bawi a trochę wkurza. Nie podnoś mojego dziecka, nie łap za rękę, nie ratuj, kiedy bawi się w najlepsze. Ja tu jestem, pięć metrów dalej i bacznie wszystko obserwuję.
Mam nadzieję tylko, że ci wszyscy gorliwi i życzliwi będą tak samo aktywnie reagować, kiedy jakieś dziecko naprawdę będzie w opresji. A jak się nic nie dzieje, to niech wyluzują no!