Przy wjezdzie do Kamilari znajduje sie malowniczy domek z jasnego kamienia, z wielkimi oknami. To sklep pewnej Belgijki, lokalny concept store, gdzie mozna kupic rekodzielo, eleganckie gadzety, sprytne i swietnie zaprojektowane wyroby handmade z okolicy jak i z importu. Dziewczyna organizuje warsztaty szydelkowania i decoupage'u. Ma meza Greka, dwoch synow, pracuje na caly etat i zawsze ma mi do pokazania nowosci.
Bylam tam z przyjaciolka, a pozniej M. tego samego dnia na plazy w Matali poznala pewna Czeszke, hippiske z dredami, w kolorowych ciuchach, z mala coreczka wojujaca na placu zabaw. Czeszka opowiadala jej troche o sobie, mieszka w przyczepie, zima ciezko, bo nie ma turystow, latem ciezko, bo Grecy nie lubia obwoznych hippisowskich handlarzy, ktorzy wymykaja sie wszelkim przepisom i kasom fiskalnym. Ale ona tu lubi, bo przyroda, wolnosc, klimat, wiec stara sie, ale ciezko, ciezko wyzyc z takiej dzialanosci.
I potem M. mi mowi:
-Wiesz, to takie dziwne, poznalam jednego dnia dwie zupelnie inne dziewczyny, obie nie stad, obie imigrantki, bo zakochaly sie w Krecie, obie chca zyc z pracy wlasnych rak, z gadzetow, z upominkow i jednej, tej co woli byc wolna, co wszystko odrzucila - idzie tak opornie, a drugiej - ktora nie walczy z systemem - idzie tak pieknie... Czy to nie zastanawiajace?
No comments:
Post a Comment