To mostek w Wąwozie Św. Antoniego, jednym z moich ulubionych, magicznych miejsc. W kapliczce, wciśniętej w okopconą jaskinię pod skalnym nawisem płoną świeczki, migoczą złoto ikony, a w szczelinach skał powciskane upoconymi palcami modlitewne grypsy w rożnych językach. Tu i ówdzie podwieszone biżuterie, zawieszki, plakietki.. Ta niepozorna jaskinia, jak i cały wąwóz robia na mnie wrażenie swoją niezmienną od kilku tysiącleci funkcją: teraz tam Grecy celebrują wesela, zostawiają prośby, modlitwy i symboliczne dary dziękczynne. Niegdyś to było sanktuarium i z całej wyspy ściągali tu pielgrzymi/bachanci, by odprawiać rytuały na cześć Hermesa/Pana, celebrując żyzność, urodzaj i zapewne po prostu RADOŚĆ ŻYCIA.
Pewnie 3000 lat temu wisiał tu podobny mostek i przechodzili po nim podekscytowani podróżnicy, każdy z balastem swojej historii i zauroczony zakątkiem.
Moj pierwszy raz był 3 lata temu, z mamą i babcią, dreptałysmy razem, trzy pokolenia kobiet. Potem jeszcze z bratem, ze znajomymi.
Rok temu z przyjaciółką i w ciąży,
Teraz z córeczką. I znow z bratem.
I tylko dziurawy mostek ten sam :)
No comments:
Post a Comment