Sunday, December 11, 2016

Elafonissi bez filtra i pomyłka mitologiczna


Elafonissi w grudniu to inna bajka niż Elafonissi w lipcu. Teraz czułam się jakby mnie ktoś z blue screena wrzucił w komputerową fantazję o plaży idealnej. Pustej, cichej, o pojedynczych leniwych fałdkach turkusowej krystaliczności. Z zaróżowioną wstęgą piasku, gdzie zderzają się żywioły. Nie wiem jakim cudem mitologiczne narodziny Afrodyty nie zostały umiejscowione właśnie TU. Albo coś skrybowie pokręcili. Przecież bogini miłości, gdy wyłoniła się z morskich fal to wyszła na brzeg. I choć odcisk jej boskiej stopy prędko zmyły fale, to piasek aż się zarumienił, spąsowiała ziemia i po dziś dzień możemy zobaczyć ślad boskiego dotyku czystej miłości. 

Jasny, miałki piasek, kępy trzeszczących krzaków i suchych traw i TA przestrzeń. Jak to opisać? Neo z Matrixa wyskoczył na urlop plus Piraci z Karaibów plus bezludne wnętrze własnego umysłu w fazie głębokiej medytacji. 










Czy warto tłuc się na ten kraniec Krety? Warto. Ja tam wybieram się znów, na koniec sezonu. Im więcej ciszy i pustki, tym piękniejsza ta złotawo - różowo - błękitna symfonia wody, powietrza i ziemi. 

1 comment:

  1. Doświadczenie Elafonisi bez hordy turystów - bezcenne...

    ReplyDelete