Thursday, May 17, 2012

kryzys, Grecja, powrot do zrodel

znalazlam dzis artykul na portalu Gazety Wyborczej  : 

"Lefteris, siwy rolnik z targu w Volos, zamienił właśnie 10 kg pomarańczy na 5 l oliwy z oliwek, której jego siostra potrzebuje do wypieków. Wcześniej elektryk zreperował mu instalację w zamian za cytryny, mandarynki i ziemniaki. - Dzięki temu oszczędzam gotówkę na inne wydatki. A dziś nikt nie ma jej wiele - tłumaczy.
Dziś Polichroniadis jest jednym z organizatorów lokalnego komitetu ruchu Den Plirono ("Nie płacę"), sprzeciwiającego się nie tylko nowym podatkom, ale i innym opłatom.


Nie on go wymyślił, zaczęło się ponad trzy lata temu od akcji drogowych: mieszkańcy podateńskich miejscowości, zbulwersowani bramkami na nieukończonych jeszcze autostradach, zaczęli je podnosić i przepuszczać za darmo kolejne samochody. Potem protest rozszerzył się na metro, autobusy, parkingi, przychodnie, szkoły. Ceny biletów autobusowych wzrosły z 1 euro do 1,40? Nie płacę. Szkoła każe samemu kupić podręczniki? Nie płacę. Metro podrożało? Nie płacę. Zapłaciłem podatki. Basta.


Jedni widzą w "Nie płacę" anarchistyczny absurd lub wymówkę dla wszelkiej maści cwaniaków. I zwracają uwagę, że jeszcze przed kryzysem wielu Greków uchylało się od podatków, a nieprzestrzeganie przepisów - od zakazów palenia po ordynację podatkową - jest prawdziwą plagą.


- Tu nie Niemcy - wytłumaczył nam recepcjonista w hotelu, gdy spytaliśmy, ile płaci się za parkowanie. - Macie greckie blachy? Nie? To się nie przejmujcie. Przecież za granicą nie będą was ścigać. (...)


Z czego jednak pokryć ogromny dług Grecji? - To nie my go zaciągnęliśmy - upiera się Dimitris. - Kryzys stworzyły banki i wielkie korporacje. I to one powinny za niego zapłacić. (...)


W portowym Volos walczą z kryzysem zupełnie inaczej. Już 800 ze 144 tys. mieszkańców tego miasta, położonego między Atenami a Salonikami, rozlicza się bez gotówki. Wymieniają usługi fryzjerskie na worki ziemniaków, mandarynki na lekcje gry na pianinie, opiekę na dzieckiem na naukę pływania, pączki na używane gry komputerowe. Lefteris, siwawy rolnik, którego spotykamy na targu przy dworcu autobusowym, zamienił właśnie 10 kg pomarańczy na 5-litrową butelkę oliwy z oliwek, której jego siostra potrzebowała do wielkanocnych wypieków. Wcześniej elektryk zreperował mu instalację w zamian za cytryny, mandarynki i ziemniaki.


Takie transakcje odbywają się z ręki do ręki, np. na targowiskach, ale można także zawierać je w internecie. Systemem administrują sami mieszkańcy, korzystając z darmowego oprogramowania.


Lefteris loguje się na swoje konto i ilekroć coś od kogoś kupuje, przelewa mu wirtualną walutę, tzw. tem. Gdy coś sprzedaje, dostaje temy. Jeśli nie ma pod ręką komputera, może zapłacić opieczętowanymi kuponami, których plik przypomina trochę książeczkę czekową. Akceptują je m.in. rzemieślnicy, rolnicy, lekarze, opiekunki, nauczyciele, fryzjer, elektryk, piekarz. Nikt nie rozlicza się wyłącznie w wirtualnej walucie, rachunki, np. za prąd, ciągle płaci się w euro, ale niektórzy obracają nią nawet kilka razy w tygodniu. - Dzięki temu oszczędzasz gotówkę na inne wydatki. A dziś nikt nie ma jej za wiele - tłumaczy Lefteris. (..)


150 km na północ od Volos odwiedzamy zupełnie inny targ zorganizowany na parkingu w lasku Seich Sou pod Salonikami. Potężne pikapy wyładowane po brzegi sakwami ziemniaków, workami ryżu, słoikami miodu i oliwek parkują od rana pod rozłożystymi drzewami. Krótko przed dziesiątą pojawiają się klienci. Oni też przyjechali samochodami, bo tu handel odbywa się w niemal hurtowych ilościach.


Nick i Kostas Bertsimasowie, ojciec i syn, przywieźli terenowym nissanem kilkaset słojów z zielonymi oliwkami. - Do niedawna sprzedawaliśmy je supermarketom, ale co to za interes - opowiada Kostas, wysoki chłopak z notesem. Para bierze od niego dwa słoiki. - Oliwki zbiera się od października do końca listopada - ciągnie, gdy jego ojciec wraca z kawą i zaczyna obsługiwać klientów. - Potrzebujemy do tego 15-20 ludzi, bo mamy 1,2 tys. drzewek, które rodzą na przemian co dwa lata. Koło Bożego Narodzenia zjawiają się przedstawiciele sieci handlowych. Mówią: weźmiemy tyle a tyle beczek, 50 centów za kilogram, ale pieniądze dostaniecie za kilka miesięcy. A tu za trzykilogramowy słoik dostajemy 3 euro, i to do ręki.


W Seich Sou można kupić jeszcze ryż (5 kg za 5 euro, w sklepie podobnej jakości ryż kosztuje 3,5-3,8 euro za kg), oliwę z oliwek (17 euro za 5 litrów; w sklepach powyżej 20 euro), ziemniaki. Te ostatnie Apostolos Kasapis, rolnik z okolicy, oferuje w 17-kilogramowych workach za 5 euro. Wychodzi 30 centów za kilogram. Od supermarketów Apostolos dostawał 15 centów, a one sprzedawały je za 70-80. (...)


- Schemat jest wszędzie ten sam: producenci sprzedają towary bezpośrednio konsumentom, z pominięciem pośredników - hurtowni, sklepów, wielkich sieci handlowych. (..)  


Ruch zaczął się od lutowych protestów rolników z Vrontou i Nevrokopi zbulwersowanych niskimi cenami skupu ziemniaków (stąd jego nazwa). Jak zaznacza profesor, od początku miał charakter prospołeczny: zamiast wysypywać ziemniaki na tory, farmerzy rozdali 12 ton na ulicy. - To oczywiste, że producenci cieszą się, kiedy mogą sprzedać towar po lepszej cenie - mówi Kamenidis. - Chodziło jednak o coś jeszcze: ci ludzie wiedzieli, że niektórzy głodują. Wiedzieli też, że wyprodukowanie kilograma ziemniaków kosztuje kilkanaście centów, a sprowadzenie z Egiptu produktu gorszej jakości - jeszcze mniej, i nie mogli zrozumieć, jak niektóre sklepy mogą dyktować ceny rzędu nawet 90 centów. 


Pierwszy targ zorganizowali ludzie z niewielkiego miasta Katerini, którzy dowiedzieli się o protestach z telewizji. Jednak to właśnie dzięki 75-letniemu profesorowi, który zaczął urządzać targowiska w miasteczku akademickim, rewolucja nabrała rozpędu.(...)  - Pierwszy targ zorganizowałem 2 marca dla wykładowców. Rolnicy musieli wiedzieć, ile przywieźć ziemniaków, więc poprosiłem, by wszyscy złożyli zamówienia w internecie. Spodziewałem się, że wezmą 5-10 ton, poszło 50 - mówi Kamenidis, wchodząc dziarsko po schodach.(..)  - Kolejnym etapem będą stałe sklepy kooperatyw producentów i konsumentów. Pierwsze dwa właśnie powstają - odpowiada. Jest przekonany, że ruch przetrwa, bo opiera się nie tylko na ekonomii, ale i solidarności. (...)  Zawsze tłumaczę studentom: można zarabiać krocie na telewizorach czy kawie, ale produkty podstawowe muszą być tanie, na granicy zysku, bo są niezbędne do życia."

Slyszalam o tym wczesniej, sami Grecy mi mowili.
Zamiast sprzedawac, wrecz oddawac za bezcen plody rolne sklepm, sieciowkom, doslownie - rozdawali  ludziom, blokujac w ten sposob ich checi zaopatrzenia sie w marketach, ktore z rolnikow "wysysaly ostatnie soki".
Wszyscy byli zadowoleni. Procz posrednikow.
A klienci - swiadomie zaczeli wspierac "swoich", kupujac bezposrednio od rolnikow.
Czy jak opisuja dalej w artykule - WYMIENIAC dobra i uslugi.

Piekna akcja. Piekny paradox historii.
Pieniadz jako symbol  poziomu  cywilizacyjnego, traci raz po raz na znaczeniu,  gdy robi sie ciezej, okazuje sie, ze wolimy zamierzchle, sprawdzone metody...
W Hiszpanii winiarze tak zaopatrywali chetnych - prosto z ogromnych beczek, do butli, z pominieciem sieciowek i rozlewni.
W Niemczech - w nobliwych dzielnicach,
gdzie mam okazje sie temu przyjrzec na wlasne  oczy -
 w dobrym tonie jest zapakowac sie na rower z koszykiem i popedalowac na targ,
gdzie  rolnicy sprzedaja swoje wytwory i towary:
eko- i bio-  hodowle, mleczarnie, uprawy, miesa, sery, warzywa i owoce, prosto z furgonetek,
z truckow przerobionych na sklepowe lady.
Albo juz w ogole najlepiej jest jechac na wycieczke do takich miejsc i bezposrednio u zrodel zaopatrywac sie w art. spozywcze.

Ale jest jeszcze cos, czym Grecy zawsze wygraja.
Grecy i inne poludniowe nacje. Maja jedna wielka przewage nad "bardziej zaawansowana ekonomicznie" polnocna Europa:
RODZINA, PLEMIENNOSC, STADO
Trzymaja sie w rodzinach, wielopokoleniowych, wieloosiowych.
Manolis lowi i poluje, Iannis uprawia oliwki, Irini i Maria potrafia szyc i uprawiaja domowe ogrodki, babcia przypilnuje wnukow, ciotka z kuzynka to fryzjerka i kucharka, kuzyn Giorgios zna sie na budowlance i zawsze cos zmajstruje, a najmlodsi chlopcy  nazbieraja grzybow i ziol.... Wszyscy mieszkaja kolo siebie i kazdy od siebie cos "dorzuci". Sielankowy widoczek spod znaku J. J. Rousseau?
Kilka takich rodzin kolo siebie, kazdy sobie pomoze, zalatwi, skombinuje, zorganizuje.. - i maja (moga miec) gdzies Ateny,  gieldy, banki i spekulacje ekonomiczne. Oliwki nie bede owocowac mniej, jesli na gieldzie bedzie krach, 
a od strajkow na kontynencie- nie ubedzie w morzu ryb i kalamarow.
To jest prawda - ci obywatele obrazili sie na panstwo i jak moga, beda sie migac od podatkow.
To jest to, co slyszalam na Krecie.  W miastach sytuacja jest oczywiscie inna. Lada strajk smieciarzy zamienia rzeczywistosc w pieklo, ale czy w takim razie - to jest stabilny sytem, na ktorym mozemy polegac i poswiecac cale nasze zycia we wspieraniu go?

W Agia Galini znalazlam pralnie, wlasciciel pralni, gdy moze, idzie pietro wyzej, do swego biura, gdzie ma maly zaklad poligraficzny i pracuje tam, zaopatruje wiekszosc miasteczka w akcydensy, postery, standy itd.... Wowczas jego ciezarna zona pilnuje pralni. Tu cos wypralam,  tam cos wydrukowalam.
Gdy rozwalily sie spodnie i zapytalam go o  uslugi krawieckie, wyslal mnie do swojej matki, kilka  kamienic dalej - ma sklep z galanteria skorzana, sandaly jezuski i rzymianki itp,  a przy okazji szyje i naprawia.
WSZYSTKO ZOSTAJE W RODZINIE dotarlo do mnie. To jest sila i zaplecze, dzieki ktoremu przetrwaja najgorsze kryzysy.
A swoja droga - z nieplacenia podatkow i migania sie od wrzucania dziesieciny do garnuszka panstwa - wielu kretenczykow uczynilo sport. A w czasie  kryzysu, gdy urzedy maja ciecia budzetowe - malo ktory urzednik wybierze sie za wlasna kase na delegacje i kontrole  w teren.
A i tak malo co wskora, bo rodzina sie kryje. I wspiera.
Palacowe ruiny, Festos, Kreta
Moze to specjalna madrosc, wrosnieta w mentalnosc, jak ruiny pierwszych palacow sprzed 4 tys. lat, opierajace sie uplywowi czasu i samostanowiace swiadectwo zamierzchlej wspanialosci. Moze styl zycia, kultura, ktorych nic nie zdolalo zmienic. Moze wplyw slonca i bryzy morskiej. Moze piecza i pamiec poganskich bogow i sila tradycji.
Bo przeciez nie obecna polityka, unia, partia.

Co zatem sprawia, ze systemy, ktore budujemy, uklady, unie i idee, ktore sa tworami naszych umyslow, sa w istocie slabsze, bardziej ulomne i podatne na rozsypke, niz wdrukowane w nas wzorce i wartosci, ktore nami kieruja? Problem i pojawia sie i poteguje, gdy narasta chec odrzucenia i zaprzeczenia, zamiast zrozumienia.

Pisza, ze Grecy nigdy nie "dorosli" do wstapienia do strefy wspolnej waluty. Byc moze.
Byc moze popelnili blad,
moze chcieli bardziej nadgonic unijne  standardy i dostapic tego zaszczytu, zamiast przebadac i doglebnie zastanowic sie, czy taki uklad wpasuje sie w ich  system wartosci i beda mogli zgodnie dzielic walute - oni - zakrecone, zabalaganione Poludnie, z rozwinieta, industrialna i zorganizowana Polnoca...

Ciekawi mnie, jak bedzie z Pl.
Ja widze oba systemy wartosci - GENERALIZUJAC  - poludniowy, plemienny (powiedzmy kolokwialnie: w kupie, w rodzinie sila) na wsi  i ten miastowy, jednostkowy, (walka o niezaleznosc, samowystarczalnosc).
Na wsi jest zupelnie inaczej niz w miescie.
Trzymaja sie razem, bo brak innych mozliwosci, w miescie kazdy stara sie sobie sam poradzic. Czy nie za wszelka cene? Co jest lepsze?
A co z Eurowaluta? Przebadamy lepiej ten temat, czy pobiegniemy w strone Zachodzacego slonca?
Chyba kazdy musi zastanowic sie sam, bo politycy, ktorych utrzymujemy, zajmuja sie glownie  obrzucaniem inwektywami.

Jak na razie, za chwile wszyscy przybiegna do Pl na Euro 2012 i cala Europa bedzie patrzec na nasze drogi, korki, mecze, miasta i kible.

Uff. Bedzie sie dziac.

No comments:

Post a Comment