Sunday, January 20, 2013

pierwsze koty za ploty, czyli powoli sie ogarniamy

Pierwszy tydzien minal, wiecej, mamy dzis niedziele, wiec od czwartku oddycham kretenskim powietrzem cale 10 dni.
Sporo sie podzialo, wrazenie bytnosci tutaj jakos elastycznie sie rozciagnelo nie do tygodnia, lecz calych tygodni.. 
 
W wielkim skrocie:

CZWARTEK:
dojechalismy z Heraklionu do Agia Galini na poranna kawe u Sue, i zaczela sie goraca linia z niemieckojezycznym pracownikiem naszego sedziwego landlorda, mieszkajacego w Atenach w sprawie kluczy do mieszkania. Sasiad poprzedniego najemcy od innego lokalu, ale tego samego wlasciciela, ma z nim kontakt i dostep do kluczy. Zrozumiale? Nie wiemy gdzie on mieszka, ale jego sasiad pracuje w poblizu i zabierze po drodze do pracy te klucze. Proste, nie? Po greckiemu proste. Dotarcie do zrodla kluczy i wbicie na kwadrat zajelo nam niemal trzy godziny. Rozpakowanie auta. Sprawa lozek – pozyczylismy lekkie i wygodne lezaki od Kai. Pierwsza noc-ciezka. Byla kolacja w tawernie i powitalne raki, ale potem zimno i ciemno. Swieczki, spiwory i para z ust.
Chyba wolalabym spac na dworze, jak sie okazalo – tam cieplej niz w wyziebionej chacie. 
 
PIATEK
zawalczymy o prad. Pojechalismy do Spili. Wrocilismy z niczym. Potem sama tam jeszcze pojechalam walczyc do konca. Ingo malowal chate. Potem ja troche tez. Wieczorem dopadl mnie kryzys. Zmeczenie ostatnich tygodni sie skumulowalo plus jakas presja pracy i szybkich efektow i ich cholerny brak, i cisza i lokalna stagnacja. Nie mamy pradu, nie ma neta, zimno, ciemno, mzawka, w jednej tawernie graja w karty, z wlascicielem wlacznie, wiec nie ma co liczyc na cieply posilek, w innej tylko grillowana wieprzowina, inna zamkniete, w renowacji itd. Przygnebilo mnie wszystko. Ingo zabral mnie do Kokkinos Pyrgos, a tam niespodzianka, cieplutka tawerna, miejsce przy kominku i swiezo zlowione red-barbs z glebokiego oleju. Mniam!!! Z pelnym zoladkiem zycie jakos stalo sie znosniejsze. 
 
SOBOTA
c.d.: malowanie chaty. Deszcze. Przyjechal transport z naszymi klunkrami i tobolami. Lozko! Pralka! Nowe swieze ciuchy! Moje kosmetyki! Otwieralam karton po kartonie, ktore sama popakowalam i na kazdy cieszylam sie jak dzieciak u sw. Mikolaja. Prysznic sloneczny (daje nam nowe mozliwosci oswajania sie z higiena) oraz gazowa jednopalnikowa kuchenka campingowa. No, bajka!!!

NIEDZIELA
Malujemy i organizujemy sie dalej. Wykorzystujemy swiatlo dnia. Wieczory – romantycznie przy swieczkach, ale juz w przytulnej sypialence, w lozku, po ludzku.

PONIEDZIALEK
Rethymno, prad – proby zorganizowania i przepisania licznikow. To na kolejny post osobna historia.

WTOREK, SRODA, CZWARTEK:
nihil novi, romantyczne noce przy swieczkach i lokalnym cienkim winie. Mycie, pucowanie, ukladanie, sprzatanie, sprzatanie i gotowanie. Ingo dziala w warsztacie, ja domowo.

Az nasze zycie uleglo diametralnej zmianie w PIATEK: przyszedl PRAD!! (historia szczegolowa: dalej)

Trzeba opisac pokrotce tlo akcji: zycie toczy sie w Agia Galini zimowym rytmem, co znaczy:
odpoczywamy, olewamy, jedziemy na pierwszym biegu albo i patoczymy sie na luzie.

Jesli chce sie cos wyslac, trzeba pokwapic sie do sasiedniej miesciny, tutaj listonosz i poczmistrz w jednej osobie ma 3-tygodniowy urlop i nie ma nikogo na jego zastepstwo. Odebrac mozna w piekarni – na przeciw poczty podrzucili piekarzom karton z listami – i jesli sie czegos spodziewasz, idziej i buszujesz w przesylkach. 
 
Zimowy rytm znaczy tez: nie mam jeszcze, nie mam na sklepie, nie mam na razie, sprowadze, sprawdze, ..oj ciezko dostac dobre, swieze tzaztiki teraz w knajpie – jak juz to w weekendy albo w lokalsowych tavernach. 
 
Lokalsowe taverny – miejsca prowadzone przez lokalsow dla lokalsow.Tam gdzie siedzi ziomek, jego dzieci mu pomagaja za lada, czasem jego stara, a wokol wpadaja ziomkowi kuzyni, bracia, szwagrowie kuzynow i wujkowie zarowno ze strony ziomka jak i jego zony. 
 
Turysci boja sie tam zapuszczac, chmara czarno-odzianych brodatych gorali, ktorzy przekrzykuja sie w dymie papierosowym i oparach grillowanego miesiwa naprawde oniesmiela, ale wlasnie w tych soczystych, szorstkich, byle jak zaprojektowanych, niezbornych i pozbawionych cepeliowego blasku odpicowanych turkusowych krzeselek miejscach, wlasnie w tych szaro-buro-bialych wnetrzach pelnych niedopieszczonej, surowej stolarki, mozna spotkac sie z lokalnym smakiem, gorale sa naprawde soba, nie klaniaja sie w pas, mlaskajac z usmiechem anglojezyczne frazy, ale pokrzycza cos po grecku, zamawiasz na chybil trafil tak mniej wiecej kojarzac nazwy potraw, a potem wlasciciel, jak ma dobry humor, przyniesie szota raki, dla ciebie i dla siebie i nie ma zmiluj.
Zreszta z zamawianiem u lokalsow nie ma duzo roboty:
tzatziki
greek salad
frytki
mieso: gyros, wieprzowina z grilla, jagniecina z grilla, czasem mozna utrafic na kozine czy baranine, czy swiezo upolowanego zajaca prosto z gor.
Szaszlyki, kotlety, steki. Mieso, mieso, podstawa :)

Ex-pats, czyli Niemcy, Angole i inni obcokrajowcy, ktorzy tutaj zarezydentowali na dobre, bez obaw zapuszczaja sie w te lokalsowe przasne taverny, na kolacje, partyjke pokera, czy darta. Generalnie sa tu dwa obozy: niemieckojezycznych rezydentow i anglojezycznych.
Maja swoje rewiry, knajpy, kafejki, oczywiscie nie ma zadnej awersji czy jawnych podzialow, czesto sie spotykaja i razem imprezuja, ale gdzies tam na takiej codziennej, kumpelskiej platformie rozmijaja sie przyjacielsko w zaulkach Agia Galini.

Kolejne sprawy do opisania to historia pradu (dluzsza opowiesc z moralem, naglym zwrotem akcji i az ..prosiloby sie o trupa w szafie..)

Na teraz Corin:
najcudniejszy, najcierpliwszy pies na swiecie przezyl dzielnie trzydniowa podroz, dwa promy i prawie 1900 km lacznie..
Corin kochajaca scigac koty i psy, jak zapowiedzialam, tutaj bedzie musiala przestac kochac i tyle. 
 
Psy – sa male, szewndaja sie to tu, to tam, wiekszosc jest neutralna lub ewentualnie ciekawska. Jest tez halasliwa klika trzech kudlatych wylinialych pokurczow, ktore terroryzuja wiekszosc innych miejscowych burkow. Gonia, przeklinaja w nieboglosy, osaczaja i przeganiaja, taka mini-mafia psia. Corin zgupiala jak podlecialy nas „przywitac“ a ich jazgot kompletnie ja oszolomil. Ja nie moglam przestac sie smiac z tych malych oblesnych wandali. Ostatecznie nic nie zrobily, za madre sa, by podkoczyc molosowi na odleglosc pyska, w ktorym taki maly gangsterski siersciuch zmiescilby sie w polowie.

Koty – to osobna bajka. Wiekszosc sie teraz migdali, przemyka cichaczem zajeta swoimi romansami. Bo jak juz na blogu wspominalam – one tu nie uciekaja. Ani przed ludzmi, ani przed psami. Oddalaja sie, owszem, odwracaja z niesmakiem i godnoscia – owszem, ale nigdy w poplochu nie salwuja sie ucieczka, oj nie nie. I tak, jak przechadzam sie z Corin, to koty generalnie sobie patrza. Ale jak one patrza! Az mnie sama przechodza ciarki. No bo kot, ktory jak skamienialy, patrzy na niemal 40-kilowego psa jak na wielka, tlusta mysz, ktora mialby chec upolowac, to nie jest chyba do konca normalne.

Tak wiec generalnie nie ma problemu: psow malo i sa nieszkodliwe, kotow jest duzo i sa niebezpieczne.
Corin zajeta jest wachaniem calego algowego syfu na plazy, obsikanych palm, kocich lezanek w naslonecznionych zauklach, owczych i kozich bobkow, tych wszystkich intensywnych zapachow kwiatow i ziol, i ziemi, ktora teraz opija sie deszczami, jak nieprzytomna. Musi sie opic na potem, na jakies 6-7 wiosenno-letnich miesiecy, kiedy slonce probuje ja wypalic na wskros. To teraz wszystko kwitnie i rosnie na wyscigi, zeby sie nakwitnac na caly rok i napachniec ile wlezie.
A sucza, slynny w rodzinie niejadek, zwariowala jesli chodzi o zarcie. Nigdy za bardzo nie sepiaca, ot tak dla sportu z nowymi osobami przy stole – teraz, kiedy zaczyna sie gotowanie, szykowanie przekasek – ona pierwsza! Kreci sie pod nogami, sprawdza po dwa razy, czy cos nie spadlo, fryteczka? Wow! Chleb? Wiecej wiecej! A do tego – tak jak nigdy nie rzucala sie na sery, to teraz – feta? Tak! Tak! Kawalek jakiegos zoltego? Znika w paszczy raz dwa. I chce wiecej. Niesamowite. Zrobilam krem brokulowy, i do karmy chlapnelam jej z dwie lyzki na omaste – myslalam, hm, zobaczymy, jak ci takie warzywka podejda... Rano dzis patrze – micha wylizana. Chlebka! Oliwy! Resztek ryb z knajpy! Frytki! Warzywko! I do tego takie duuuuze oczeta! Mniam! :)

A potem spi otulona w kocyki i nieraz slysze w srodku nocy kwilenie, gonitwy, sapanie, poszczekawianie.. Jakies intensywnosci sie snia, sensacyjne sny na calego. A od rana – zaczyna sie lezakowanie na tarasie. Slonce, panorama na miasteczko, odglosy zycia. Super film.

Piekny ranek, juz mamy niemal 20 st. C, Corin oczywiscie juz sie tarasuje na kocyku, ja po kawie musze sie ogarnac porannie. Do tego pranie wyszlo, ale samo to sie juz nie powiesi.
Ta niedziela, dzien dziesiaty – jest dniem zaplanowanego braku planu w sensie pierwszy raz dzis mamy dzien bez zadan, jak bozia przykazala. Obiad, spacer, popisac, net, maile, ale na luzie.

Na wyzsze biegi wskoczymy od jutra, ale cala niedziela jeszcze do tego czasu.

Spacer byl 40 min po plazy. Troche lokalsow leniwie sie tez przechadza, inni pracuja. Tak tak, niedziela niby dniem wolnym, ale tu korzysta sie z pogody i jak w niedziele nie pada i nie wieje – no to wio! Remonty, naprawy, wyburzanie i przebudowywanie.
Ale jeszcze Agia Galini w niczym nie przypomina tej letniej, w pelnej krasie, wyszykowanej dla turystow, ze sklepikami na kazdym rogu, rej-banami za kilka euro i masa innego wesolego, cepeliowego badziewia. Teraz Agia Galini wyglada jak starsza pani, ktorej podwialo spodnice, a ona zapomniala rajstop anty-zylakowych. Az glupio rozgladac sie po zaulkach, po kopkach nawianych lisci, po smieciach poniesionych ostatnia ulewa; wszystko jest celowo zaniedbane, off-season i miejscowi korzystaja tego na calego.
Bo jak zacznie padac, to uliczki zamieniaja sie w rwace rzeki. Jak wieje, zwlaszcza ten cieply wiatr z Afryki, ktory miejscowi nazywaja scirocco, to z taka sila, jakby ktos z zewnatrz kopal w drzwi i okna, chcac dostac sie do srodka. A jak zaswieci slonce, to grzeje do szpiku kosci i wypala kolory wywieszonego prania.
Na spacerze z Corin spotkalam Norwezke, ok. 55-letnia tancerke, ktora studiowala taniec w Londynie i tam pracuje, prowadzac rozne kursy i warsztaty a odpoczywa i zyje pelna piersia na Krecie. Ucielam z nia kwadrans filozoficznej pogawedki na temat odwiecznych „miec czy byc?“. Ona, zeby miec, musi popracowac od czasu do czasu w Anglii, no bo tam porzadna kasa, ale by byc i cieszyc sie zyciem, no to tylko na Krecie. Potem doszlysmy do tego, ze zeby to osiagnac, zeby wiedziec, kiedy powiedziec STOP, kiedy odpuscic, kiedy (powiedzmy to sobie patetycznie): podazyc za marzeniami, ze to wymaga wielkiej pracy we wlasnej glowie, wysilku i dyscypliny. Ja nazwalam to dosc obrazowo, ze strasznie ciezko jest puscic sie jednej galezi, zanim nie zlapie sie jeszcze drugiej. Mam przyjaciolke, ktora mi kiedys powiedziala, ze dla niej najwiekszym szczesciem i frajda bylaby prosta praca w gastronomii na jakiejs greckiej wysepce i kieliszek wina na plazy, po pracowitym dniu. Opowiedziala mi to wiele lat temu, ale pamietam, jak ten uroczy obrazek utkwil mi w glowie. Ale to nie bylo moje marzenie. Ja nie mialam w zaden sposob sprecyzowanych takich pragnien. Zycie jest jednak przewrotne i chorobliwie zaskakujace. Dzis to ja zasuwam w greckiej miescinie, pelna obaw i nadziei na przyszlosc, a moja przyjaciola ma dzidzie, meza i mieszkanie z wieloletnim kredytem na dalekiej polskiej polnocy. Zobaczymy co dalej zycie przyniesie. Te zwroty i rozwoje akcji sa nieprawdopodobne. Wielu rzeczy, ktore sie wydarzyly, po prostu nigdy w zyciu bym nie wymyslila, na najwiekszej nawet bani.
Norwezka powiedziala jeszcze, ze to nie kwestia szczescia, kto ma go wiecej w zyciu, tylko tej pracy, tego wysilku i odwagi we wlasnej glowie.
Tak se pogadalysmy chwile na promenadzie i kazda w swoja strone.

Poniewaz Ingo ma teraz huk roboty z Bikestation, to ogar chaty i sprawy kulinarne sila rzeczy pozostawil mnie. I tak niemal po roku przerwy dorwalam sie znow do garow. Po roku – bo w Niemczech to Ingo udzielal sie kulinarnie, a ja mu w tym skwapliwie nie zawadzalam. No i nie wiem, czy nie przesadzilam teraz. Risotto-mniam. Zupa jeden-rewelacja. Zupa dwa-wysmienita. A ten krem brokulowy, no,no. Salatki, salaty i dressingi, sery takie, sery siakie. Ingo wcina i mamrocze pod nosem, ze teraz to moglby tak codziennie (miec serwowane posilki). Haha.

No comments:

Post a Comment