Saturday, February 2, 2013

piatkowy rozklad jazdy

Piatek - przykladowy dzien z mojego zycia na Krecie

rano poszlam na spacer z Corin
i na plazy spotkalam Malcolma i Manfreda.
Niemiec i Szkot codziennie rano kapia sie w morzu, caly rok.
Malcolm ma dwa psy. Pogawedzilismy o sprawach trucia zwierzat i
uwazania na de vollaie z cyjankiem, redukujace ilosc szczurow, kotow i psow w okolicy.
Pojawil sie Pomylony Manoli - dobry duch, bledny rycerz Agia Galini, 70-letni szaleniec,
ktory freestyle'uje po grecku, taki folk-hip hop, zrywa z rabat kwiatki  i wrecza je pobliskim kobietom,
Jak mnie widzi, powtarza kria Varsovia, kassia, kassia, kali mera :)
bo kojarzy Polske, Gdansk i Krakow i stolice - zimna Warszawe (to wlasnie znaczy greckie "krija warsowija")

Potem z Ingo pojechalismy do Tymbaki na cotygodniowy targ.
Zakupy, tlumy ludzi i gwar. I jeszcze zakup jakichs bejc i lakierow do Bikestation.
Wrocilam do domu i po ogarnieciu chaty
zabralam "biuro" i poszlam do kawiarni podlaczyc sie do sieci.
Biurowe sprawy, sprawdzanie tego i tamtego. Telefony
Wyszla sprawa pogadania z jedym z hotelarzy, nowy temat sie pojawil, wiec sie zawinelam.
Po drodze spotkalam Xenie, ktora jest jedyna naprawde fit i wysportowana Greczynka, jak tu poznalam.
Xenia prowadzi latem zajecia z hatha jogi nad basenem przy plazowej tawernie.
Pogawedzilysmy kwadrans.

W hotelu nie bylo wlascicielki, jej maz powiedzial, ze kwestia kilku minut.
Poczekalam, moglam odsapnac po  kilkuset-schodkowej wspinaczce, pogawedzilismy.
Potem - babka dojechala, obgadalysmy temat.
Do domu, spacer z corin popoludniowy
sprawdzenie remontu Bikestation - czad. i coraz blizej konca
Potem jeszcze net, papiery, rachunki  ale juz powoli fajrant, piwko.

Kolacja u Grekow.
Takie malzenstwo - powiedzmy - Grazyna i Zbychu prowadza najzajebistszego fast-fooda w okolicy.
Grazyna wymiata, nikt jej nie podskoczy, bystra babka, rachu ciachu, wszystko swieze, proste, szczere.
a jej maz to juz w ogole.
Wielki Grek, tubalny glos i miesiste wielkie usta, ktorymi usmiecha sie jowialnie na okolo glowy.
A jak Zbychu kreci kebaba i obrzyna go maczeta,
czy napierdziela siekierka polcie miecha, to nikt na swiecie nie chcialby mu podskoczyc.

Mala salka, kamienne sciany, okopcony kominek i banda Grekow i ex-pats.
Wszyscy siedza, jedza, czasem ktos wejdzie z kajtkiem na smyczy,
a ze sami  swoi, nie ma turystow - no to kazdy gada z kazdym i cala sytuacja jest jak po prostu jedno spotkanie towarzyskie.
Znow pojawil sie Pomylony Manoli, dostal pite, pospiewal, ucial drzemke i znow nam pospiewal. Rodacy go lubia,
facet totalnie odjechany, troche jak Ed z 'Przystanku Alaska" a troche jak ten stwor z "Przyjaciel Wesolego Diabla"
ale jest grzeczny i serdeczny.
Zyje skromnie, wiec to tu mu dadza kawe, tam  talerz zarcia, poczestuja fajka albo szklaneczka retsiny.

Siedzialam i nawijalam potem z Baska -  70-letnia Brytyjka - rzeski umysl i bystre oko.
Swietna babka. Mieszka tu kilkanascie lat, dzierga czapki i kubraczki dla greckich maluchow, zajmuje sie kotami,
i jest jedna z tych cichych szarych eminencji. I opowiada niesamowite historie.
Lubi Polakow, ma do nich wielki szacunek.
Gdy byla kilkuletnia dziewczynka, w czasie wojny jej ojciec wojskowy pomagal prowadzic jakies miedzynarodowe operacje, czesto w ich domu w poludniowo-zach.Anglii, na wybrzezu  goscili polscy oficerowie (air force tak powiedziala).
A moze miala okazja poznac kogos z legendarnych cichociemnych??
Po 23:00 bylam juz naprawde zakrecona browarami i padnieta jak betka.

Wzielam Corin na spacer. Gwiazd byla cala masa i wisialy jakos tak nizej niz zawsze.
Port wydawal sie calkiem spokojny, poszlam, bo uwielbiam ten widok na cale miasteczko znad tafli morza.
A tam znudzeni rybacy z dalekich krajow sie krecili, akurat przeladunki jakies mieli;
zagadali o psa, o mnie ze co i jak, ladowali tira do Wloch
a jeden jak uslyszal, ze jestem z Polski, wzruszyl sie niesamowicie.
Tunezyjczyk, jak sie okazalo, jako dziecko kilka lat mieszkal z rodzicami w Kielcach, ojciec byl tam wyslany na jakis konktrat.
facet sie wzruszyl (moze z poczuciem ulgi, ze mieszkal tam na szczescie tylko kilka lat), rozpromienil (sobowtor Kaszpirowskiego)
i z lodzi wcisnal mi siatke ryb.

Wrocilam z oberwana reka niemal o polnocy i musialam zbudzic i opowiedziec Ingo jak to wyszlam wieczorem z psem
i wracam z 5 kg tunczyka ( i z psem nadal, nie wymienilam suczy na ryby)
Puh! Spac!

No comments:

Post a Comment