Friday, May 27, 2016

Kiedy dwie gwiazdki to więcej niż cztery


Hotel, który prowadzę na Krecie jest skromny, a jedyny przepych, na który stawiamy, to przepyszne śniadanie i tony opowieści, wskazówek, propozycji i porad, które serwujemy naszym gościom po śniadaniu. Nasz subiektywny gwiazdozbiór kreteński, który moim osobistym zdaniem przebija wszystkie four-star-resorts. Tekst, który tutaj zaserwuję to najoczywistsza jawno-reklama, ale i pewne podsumowanie motywu, który przewija się w opowieściach moich gości z Polski, Niemiec, Holandii, UK, Austrii... Ludzie raz czy drugi połasili się na typowe all-in, bo myśleli, że odpoczną i będzie fajnie. Plan był taki: nic nie trzeba myśleć i kombinować, wszystko załatwione, jedzenie serwowane pod nos, na miejscu baseny, milion pokoi, dwa miliony atrakcji, a na koniec pozostają wspomnienia mdłe jak darmowe drinki serwowane nad zatłoczonym basenem. Czemu? Bo te koncepty all-in są wszędzie takie same, czy to Egipt, czy Grecja, czy Tunezja, będzie ten sam bierny wypoczynek, zmienne jedynie detale landszaftu. A bierność niekoniecznie służy, raczej nuży. Usypia. Męczy.

Kto próbował wyskoczyć z chaosu, zapieprzu, kieratu na leniwe wakacje w odosobnieniu? Udało się ot tak, przestawić o 180 stopni? Umysł pozbawiony stymulacji, stresu, bodźców wariuje w takiej pustce i trafia nas szlag a nie błogostan. 
(.. stąd popularność medytacji, czy relaksacji 
- by się w wyciszaniu ćwiczyć).

Takie małe hoteliki jak nasz nie dają wymówek: aaa, zostanę, posiedzę. To baza startowa a nie urlopowa poczekalnia. W takich miejscach zawsze znajdzie się czas na pogawędkę. I o życiu, co się przeżyło i o ciekawych miejscach, które jeszcze trzeba zobaczyć. Już wiem, że gość hotelowy im bardziej małomówny ze zmęczenia na koniec dnia, tym więcej opowieści przywiezie z wakacji do domu.
Kiedy goście wracają do hotelu zmęczeni, zgrzani, zasoleni, wysmagani wiatrem, wiem, że było ok. Jednego dnia na wyścigi z kozicami zdobywają cieniste kaniony i wąwozy, kolejnego - uprawiają plażową smażalnię, schładzając się w turkusowych falach. Najpierw szwendają się po zaułkach weneckiej starówki, by 30 kilometrów później na migi zamawiać specjały kuchni myśliwskiej u brodatego ni to kelnera ni to wojownika... Czasem za bardzo bujało na statku, czasem się zgubili i pobłądzili, czasem wypili za dużo raki z napotkanym na szlaku pasterzem, a czasem zjedli coś przedziwnego. Im więcej przygód, zwrotów akcji i niespodzianek, tym lepiej. Te rzeczy przytrafiają się, kiedy sobie na nie pozwolimy. Niepoliczalne w gwiazdkach, ani w żadnej walucie. 



No comments:

Post a Comment